niedziela, 17 września 2017

Odruch serca

Tytuł oryginalny:  The Normal Heart
Reżyseria: Ryan Murphy
Produkcja: USA, 2014
Gatunek: dramat

Gejowski aktywista próbuje zainteresować amerykański rząd epidemią wirusa, która dziesiątkuje środowiska homoseksualne. Bohater boryka się jednak nie tylko z biurokracją, ale także z własnym cierpieniem po kolejnych pożegnaniach.


Film wzruszający, ale nie ckliwy. Dokumentuje początek epidemii, ale na pierwszy plan wysuwa człowieka i jego osobiste przeżywanie choroby. Ta historia rzeczywiście chwyta za serce. A widz za chusteczki.

Nihil novi sub sole?

Chyba nie do końca. Niby o AIDS powiedziano już wiele, sporządzono raporty, nakręcono mnóstwo filmów. Jeszcze kiedy publiczność jest pod wrażeniem walki o Oscara „Witaj w klubie” na ekrany wchodzi „Odruch serca”. Ale ten obraz jest nieco inny, delikatniejszy i świetnie wyważony. Balansuje pomiędzy historią ruchu, a historią jednostek. Bo jednostki właśnie,  są tu najciekawsze. Nie tylko główny bohater, ale niemal każda postać ma własny pomysł na ogarnięcie chaosu i propozycję na nowy kierunek dla społeczności. Energia między nimi to twórcze napięcie, to poszukiwanie drogi do jednego celu. Temat stary. Wydanie nowe, zdystansowane.

Zwycięstwo, czy porażka

Pisać o AIDS jak o zwycięstwie to zdecydowana przesada. Chyba, że pyrrusowym. Ale hulaszczy tryb seksualnego życia środowisk homoseksualnych przeszedł rzeczywistą rewolucję. Urzekające są pierwsze sceny zabaw (może to ci przystojni aktorzy…), ale jeszcze bardziej porusza i wzrusza postrewolucyjny obraz par, zdecydowanych na odpowiedzialne i dojrzałe związki. Wyodrębniająca cecha seksualności, została okiełznana. Kultura gejowska dopełniona. Nie tylko o seks chodzi. Ten film wyraźnie to wskazuje. I to chyba najlepsza recepta na społeczne przemiany.  

Do końca

Niewiele jest przykładów pięknej, prawdziwej miłości w kinie. Romanse, rozstania i zdrady nakręcają filmowe fabuły.  Związek głównego bohatera to piękny i wzruszający przykład prawdziwie prostej (może przez to nienaturalnej i upiększonej?) miłości. Jeśli nawet ktoś nie ma ochoty na ponowne przypomnienie tematu AIDS (który nie traci na aktualności) to film warto obejrzeć z uwagi na chemię miedzy bohaterami. Bo czasem warto na ekranie spojrzeć na (wypreparowane) dobro. Może wtedy i publiczność będzie lepsza. 


8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz