wtorek, 28 października 2014

eCupid

Tytuł oryginalny: eCupid
Reżyseria: J.C. Calciano
Produkcja: USA, 2011
Gatunek: komedia
Dostępność: OutFilm.pl

Znudzony życiem Marshall instaluje aplikację, która kieruje jego życiem tak, by zapewnić mu prawdziwą miłość. Problem w tym, że jej właściciel ma już chłopaka.


Cukierkowaty plakat trochę mnie zniechęcał, ale film obejrzałem i zostałem mile zaskoczony. To komedia bez gejowskiego slapsticku. Jest inteligentna, choć trochę nazbyt oczywista. Broni się bijącym ciepłem. 



Obniżamy poprzeczkę

Pierwsze sceny są jak plakat... Brzuch zaczyna boleć od przejedzenia mixu landrynek w lukrze. Ale oto zaczyna się fabuła, a w niej: zwykli bohaterowie.  To raczej nie komedia na której mozna zrywać boki (ale kilka razy się zaśmiałem), a luźny (żeby nie powiedzieć zwykły, albo mdły) film. Scenariusz jest oczywiście przewidywalny, dlatego trzeba zadać sobie pytanie 'jak będzie to tym razem wyglądało', a nie 'jak to się skończy'. Jest tu jednak dobra energia idealnie pasująca do niezobowiązującego wieczoru. To wreszcie film dający wiarę w stałość uczuć, walczący ze stereotypem skakania z kwiatka na kwiatek. Zaskoczy mile, ale tylko wtedy jeśli nie będziemy mu stawiać zbyt wielkich oczekiwań. 

Zwykły bohater

Bohaterowie? Normalni 'kolesie' w zwykłym mieszkaniu z pospolitą pracą. Nie mają kaloryferów, nie jadają foie gras na śniadanie i nie spędzają życia miedzy siłownią a klubem. Jest nawet gorzej, bo codzienność trochę ich przerasta. Siedem lat nie było ani chudych ani tłustych, a monotonia zżera ich związek. Ich życie to także prognoza dla kontynuowania marazmu. W filmie nie ma drugiego dna, jest po prostu zwrócenie uwagi, by każdego dnia walczyć o siebie nawzajem. Niby to oczywiste... Czemu więc nie mówimy, że brakuje nam wygłupów, odskoczni, rozmowy, seksu, milczenia, wspólnych zakupów i wyjazdu do lasu? Nawet jak wiemy to zapominamy. eCupid jest jak ustawione w telefonie przypomnienie.

Apka

Kiedyś wierzono, że to Kupidyn łączy ludzi w pary. Dziś taką strzałą Amora są chyba właśnie portale randkowe. Nie są co prawda tak zaawansowane jak te filmowe, ale tworzą pewną specyficzną kulturę. Korzystałem krótko, ale zawdzięczam wiele, więc wypowiedzieć się mogę! Przypominają mi licytację, taki zbiór przeróżnych ofert 'sprzedaży' i 'wymiany' (zależy czego się szuka). Jedne wycenione wysoko, inne zbyt nisko. Obowiązują tu zasady komunikacji i uczciwej wymiany. Wszyscy czegoś szukają, ale ile razy udaje się ubić ten doskonały deal?  A może intrygujące są same podchody? Odzywa się „samczy” instynkt zdobywania? Jedno jest jednak pewne: nie ma co czekać na strzałę – o amory trzeba zadbać samemu. Nawet jeśli już dwóch takich dostało strzałą w serducho. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz