czwartek, 21 marca 2019

Love, Simon

Tytuł oryginalny: Love Simon
Reżyseria: Greg Berlanti
Produkcja: USA, 2018
Gatunek: komedia romantyczna 




Popularny uczeń szkoły średniej odkrywa swoją seksualność i rozpoczyna poszukiwania swojej  drugiej połowy. 



Duży popcorn i Colę poproszę!
Reklamowany jako pierwsza mainstreamowa komedia romantyczna Love Simon spełnia wszystkie postawione ku wymagania. Jest zabawnie i jest romantycznie. Zachowane zostały wszystkie elementy / motywy romcomu: paleta barw, kulminacja na ostatniej prostej i happy end jak świat długi i szeroki. Pomimo kalk gatunkowych twórcy zachowali świeżość, grając dobrze znanymi motywami umieścili narrację LGBTQ w strefie komfortu widza. W efekcie otrzymaliśmy łatwy w odbiorze, zrozumiały, ale też ciepły i na swój sposób szczery film z ważnym problemem seksuane identyfikacji w tle. Z drugiej strony twórcy uniknęli stereotypowego traktowania osób homoseksualnych - dając im zaistnieć nie jako figurze ale jako pełnowymiarowym ludziom z rodziną i przyjaciółmi. Koniec końców jest to więc film, który można obejrzeć nie tylko z rodzicami, ale nawet z babcią i wujkiem - a czy to dobrze, to już zależy od oczekiwań.

Łyżka dziegciu
Zastrzeżenia może budzić wybór białego, całkiem przystojnego chłopaka o korzeniach w klasie średniej jako głównego bohatera, choć uroczo zróżnicowany drugi plan wyrównuje równowagę w przyrodzie. Moim zdaniem bardziej rzuca się w oczy powierzchowne potraktowanie kobiet na ekranie, które zwykle istnieją jedynie w relacji z mężczyznami. To jednak zasadniczy problem tego typu produkcji w Hollywood. Co więcej - jest i tak lepiej niż w wielu innych. Dużo istotniejszy problem leży po stronie zaprezentowanej seksualności. A raczej jej braku. Bo choć rozmawia się o uczuciach i pożądaniu to na ekranie widać niewiele. I nie chodzi mi tu o zamianę dramatu w porno, ale umówmy się: inaczej to wyglądało w dotychczasowych komediach romantycznych. Ta pruderia wciąż stanowi powidoki dyskryminacji i nierówności. Jestem zwolennikiem seksualnej otwartości rodem z Życia Adeli, choć wiem, że to właśnie ten element wielu się nie spodobał. Wierzę jednak, że gdyby filmy opowiadały historie szczerze nie byłoby problemu ani z jedną ani z drugą skrajnością. A tak: lepszy rydz niż nic.


Kamień milowy

Nie da się uniknąć poruszenia tematu społecznego wpływu filmu. Kiedy film wylądował w kinach, łzy napływały same do oczu podczas słuchania / czytania relacji osób LGBTQ podczas seansu. W większości wypadków powtarzano jak mantrę: życzyłbym sobie żebym mógł zobaczyć taki film będąc nastolatkiem, albo płakałam podczas projekcji, czując wolność która płynie w stronę nowego pokolenia. Nie można nie zgodzić się, że film ma i będzie mieć moc przede wszystkim dodania otuchy, siły do wychodzenia z szafy i poczucia wspólnoty. To najcenniejszy aspekt Love Simon. Opowiedziana historia jest jednak czarująca także ze względu na happy end, niestety życie pisze swoje scenariusze, które w przeciwieństwie do tych filmowych mogą okazać się bardziej brutalne. Z drugiej jednak strony film skierowany do szerokiej publiczności, a więc można uznać, że pełni rolę edukacyjną, prezentuje poprawne postawy, uczy jak rozmawiać, a także równa że sobą homo i heteroerotyczne uczucia. Podnosi na duchu rozmowa z rodzicami, porozumienie przyjaciół - wprowadza dobry nastrój i łączy go z historią LGBTQ. Jest to więc projekt udany, spełniony technicznie i działający na emocje. Kamień milowy. I całkiem fajna historia o miłości.

8/10

5 komentarzy:

  1. Muszę go nadrobić :) Nie miałam jeszcze okazji.
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam i pozytywnie mnie zaskoczył ten film. ;)

    Jools and her books

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć wiadomo gdzie zmierza nie trudno oprzeć się jego urokowi.

      Usuń
  3. Mój blog:
    https://gacie-fetysz-gej.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń