Tytuł oryginalny: Call me by your name
Reżyseria: Luca
Guadagnino
Produkcja: Fracja,
Włochy, USA
Gatunek: melodramat
Młody chłopak zakochuje się w
przyjacielu domu spędzającym wakacje w domu jego rodziców.
Prawdopodobnie jeden z najgorętszych romansów w historii kina gejowskiego.
Sezon nagród rozgorzał
na dobre. Tę parę słów piszę jeszcze na parę godzin przed galą
rozdania Złotych Globów. I tak, trzymam kciuki za „Call me by
your name”. I nie, nie dlatego że orbituje on wokół
(homo)seksulaności bohaterów. Bo choć nie widziałem jeszcze
wszystkich pozostałych filmów wiem, że ten zasługuje na
wyróżnienie. To nie jest tylko piękna historia homoerotyczna, to
po prostu piękne kino. Podobnie jak w wypadku poprzedniego 'Jestem
Miłością' i tym razem wyszedłem z kina z wielkim zachwytem. Gra
tu wszystko: nienachalna, a przecież wciąż melodramatyczna
historia miłosna, wspaniali aktorzy (obaj wybitni i wciąż nie mogę
powiedzieć który lepszy), scenografia w której zadbano o
najmniejsze szczegóły, zdjęcia przenoszące nas od początku do
innego świata. I ten klimat…
Klimat.
To on właśnie jest
największym atutem filmu. To coś nieuchwytnego: spójność, magia,
może reżyseria i wszystkie elementy grające bez nuty fałszu i w
największej harmonii po to, by wzbudzić pełnię zachwytu. Jest
spokojne lato, upał. Centralne Włochy, piękna willa, inteligenci
snujący się po ogrodzie jakby w letargu, ale przecież spragnieni
emocji, zabawy, romansu. Tam apetyt ma się nie tylko na soczyste
brzoskwinie dojrzewające w sadzie, tam ma się apetyt na życie!
Ktoś może powiedzieć, że nieprawdziwa ta idylla. Tymczasem
Guadagnino dołożył wszelkich starań, nie tylko żebyśmy w nią
uwierzyli i jej zapragnęli. Ważne jednak, że klimat nie jest tu
tylko sympatycznym gadżetem, albo co gorsza, ładnym obrazkiem.
Atmosfera filmu jest ut bowiem niezastąpionym gruntem, w którym
rozgrywać może się romans, przyjaźń rozkwitać, a czas płynąć
jakoś wolniej.
Czy to przyjaźń czy to jest kochanie?
Istnienie romansu w „Tamte dni, tamte noce” (o zgrozo!, bo oryginalny tytuł pięknie nawiązuje to cytowanego poematu) jest w zasadzie jego spoilerem. Ale czy, ktoś może być zaskoczony skoro między parą iskrzy od samego początku? I owszem romans się rozwinie, ale nadal jego definiowanie będzie równie trudne jak początkowe wnioskowanie z gestów podczas pierwszego spotkania. Tym bardziej nie pomoże piękna rozmowa z ojcem mądrze wieńcząca film. Chyba, że zdecydujemy się nie wiedzieć. Nie pytać i nie nazywać. Zaistniała między bohaterami bliskość jest wartością samą w sobie – tak piękną i tak delikatną, że jej nazwanie wynaturza ją i niszczy. W przeciwieństwie bowiem do nauk, historii i sztuki, o których dyskutuje się w filmie prawdziwe odczuwanie wymaga doświadczenia empirycznego. A seans „Call me by your name” jest naszym udziałem w tym odczuwaniu. Być może jednym z najlepszych jakich możemy doświadczyć w tym sezonie.
10/10
Witaj Krzysztofie.
OdpowiedzUsuńPiszesz: "Ktoś może powiedzieć, że nieprawdziwa ta idylla."
I wiesz? Żal mi naprawdę tego ktosia. Bo musiał mieć życie szare i marne.
Jeżeli sam masz jakieś tam wątpliwości co do prawdziwości obrazów i ludzi pokazanych w tym filmie, to mogę cię upewnić, że nic zupełnie nie jest w tym filmie nieprawdziwe.
Trzykrotnie oglądałem ten film (ze sporymi przerwami w czasie), bo bardzo mocno pozwalał mi wrócić do różnych ludzi, z którymi miałem szczęście czy to żyć, czy to po prostu spędzić choćby kilka dni w ich towarzystwie. Nie te widoki, miejsca, ludzie, (bo w Polsce, bo tutaj, bo inne zupełnie twarze), ale dokładnie takie same. Dosłownie wszyscy bez wyjątku (łącznie z ogrodnikiem) są najprawdziwsi na świecie. Bo i w moim życiu tacy byli. Dzięki temu, że sam miałem takich samych, przecudnych rodziców - moje własne życie uważam za piękne i spełnione.
Kto tego filmu jeszcze nie widział, niech go koniecznie obejrzy. Zapatrzeni w głównych bohaterów nie pomińcie reszty. Oni też naprawdę są piękni.
P.s.: Dla pełnej informacji o mnie - jestem już "starszym facetem", bo w wieku emerytalnym. Dlatego pozwalam sobie tu na argumentację własnym doświadczeniem. Moje życie nie było nigdy nudne i brałem z niego wszystko co w zasięgu ręki wziąć się dało.
Andrzeju! Cieszę się, że są na świecie ludzie, którzy tak jak Ty (ja chyba też) mieli to niezwykłe szczęście żyć takim życiem. To chyba właśnie ludzie czynią ten czas wyjątkowym. Na tym polega zapewne magia filmu: albo przywołuje wspomnienia, albo przenosi do utęsknienionej krainy. Trzeba tylko umieć i chcieć tam się zabrać. Nie ma jednak wątpliwości, że film działa przede wszystkim na duszę wrażliwe, inteligenckie, nostalgiczne. Życzylbym sobie świata w którym działałby na jak najszerszą rzeszę ludzi!
OdpowiedzUsuń